John Pomfret: Pozdrowienia z Warszawy
Polski Wywiad, CIA i wyjątkowy sojusz
Fascynująca opowieść o tym, jak u kresu zimnej wojny rozpoczęła się współpraca polskich tajnych służb i CIA.
Współpraca z Polską to „jedna z dwóch najważniejszych relacji wywiadowczych, jakie kiedykolwiek utrzymywały Stany Zjednoczone” – twierdzi były szef CIA George Tenet.
„Przez całą pierwszą dekadę XXI wieku Polska pomagała nam się zmagać z niemal każdym poważnym problemem w polityce zagranicznej, jaki mieliśmy” – mówi były dyrektor CIA Michael Sulick.
Pozdrowienia z Warszawy to historia sojuszu, który narodził się między ówczesnymi rywalami na początku lat 90. To wtedy dawni komunistyczni szpiedzy w brawurowej akcji wywieźli z Iraku sześciu amerykańskich dyplomatów. Od tamtej pory polski wywiad działał w każdym miejscu, do którego Amerykanie nie odważyli się udać.
Jak wyglądały szczegóły operacji „Przyjazny Saddam”?
Czy gdyby amerykański rząd słuchał polskich tajnych służb, nie doszłoby do ataków 11 września?
Co polskie władze wiedziały o działaniach CIA w Starych Kiejkutach?
Nagradzany dziennikarz John Pomfret kreśli wciągający obraz polsko-amerykańskiej współpracy, ujawnia kulisy tajnych rozmów i akcji oraz zadaje pytania o cenę sojuszu, jaką musiała zapłacić Polska.
POZDROWIENIA Z WARSZAWY TO NAJNOWSZA HISTORIA POLSKI POKAZANA PRZEZ PRYZMAT LOSÓW NAJSŁYNNIEJSZYCH AGENTÓW WYWIADU.
John Pomfret
Wielokrotnie nagradzany dziennikarz, nominowany do Nagrody Pulitzera.
Wychowany w Nowym Jorku, absolwent Uniwersytetu Stanforda i Uniwersytetu Nankińskiego. Przez dwadzieścia lat był korespondentem zagranicznym „Washington Post”, relacjonując przebieg wojen w Afganistanie, Bośni, Kongu, Sri Lance i Iraku. Dwukrotnie wysyłano go do Chin – najpierw pod koniec lat osiemdziesiątych donosił o protestach na placu Tiananmen, a potem, w latach 1997–2003, był szefem biura „Washington Post” w Pekinie. Przez cztery lata pracował w Europie Wschodniej, w tym przez trzy w Warszawie.
Pomfret jest autorem bestsellera „Lekcje chińskiego” (2006, wyd. pol. 2010), a jego książka „The Beautiful Country and the Middle Kingdom: America and China, 1776 to the Present” (2016) zdobyła Arthur Ross Award przyznawaną przez Radę Stosunków Międzynarodowych.
Cytaty z recenzji
„Do kogo zadzwonili Amerykanie, gdy potrzebowali tajnej pomocy w Iraku? Do Polaków oczywiście!” – „The Washington Post”
„Jeśli lubisz prawdziwe historie szpiegowskie splecione z geopolityką, ruszaj do księgarni i kup Pozdrowienia z Warszawy […] Polecam!” – Anne Applebaum
„Prawdziwa i porywająca historia szpiegowska. John Pomfret ujawnia, jak Amerykanie uwiedli Polaków, wyrwali ich z ramion KGB i wciągnęli we własne awantury i nieszczęścia – od Iraku poprzez Koreę Północną do ciemnej strony CIA. Pokochałam tę książkę i wiele się nauczyłam.” – Barbara Demick, autorka Światu nie mamy czego zazdrościć
„Pełna suspensu […] wciągająca opowieść o spotkaniu szpiegów, którzy w czasie zimnej wojny byli po przeciwnych stronach, wypełniona szczegółami wprost od samych uczestników zdarzeń.” – NPR
„Otwierająca oczy opowieść o relacjach Ameryki z Polską i jej służbami wywiadowczymi […] Żywe i wnikliwe spojrzenie na niedostrzegany międzynarodowy sojusz.” – „Kirkus Review”
„Odsłaniając kulisy zdarzeń, Pomfret kreśli mocne portrety szpiegów i dyplomatów z obu stron i opowiada o ważnych wydarzeniach, w tym o brawurowym uratowaniu sześciu amerykańskich dyplomatów z Kuwejtu w czasie wojny w zatoce. Ważny wkład w badanie stosunków europejsko-amerykańskich.” – „Booklist”
„Arcydzieło historycznego dziennikarstwa śledczego.” – „SpyTalk”
„Nie wahaj się i wyrusz w podróż pełną szpiegostwa, odwagi, wielkich ucieczek i wstrząsającej zmiany, jaka dokonała się w rękach polskich i amerykańskich oficerów wywiadu. Pozdrowienia z Warszawy Johna Pomfreta jest niczym przejażdżka kolejką górską z ostatnich lat zimnej wojny w blask światła nowej ery. To odyseja, której nie możesz przegapić.” – David E. Hoffman, laureat Pulitzera
Fragment książki
Wstęp
„Pewnego popołudnia pod koniec października 1990 roku na zakurzonym odcinku szosy w górach północnego Iraku oficer polskiego wywiadu wyciągnął z plecaka cztery butelki johnniego walkera z czerwoną etykietką i podał je sześciu nowym znajomym, obywatelom Stanów Zjednoczonych.
– Pijcie – padła komenda.
Chociaż Amerykanie – dwaj oficerowie wojsk lądowych, trzej kryptoanalitycy z agencji wywiadu i szef placówki CIA – przez cały dzień nie mieli w ustach ani kęsa, posłuchali i zaczęli sączyć whisky, przy okazji rozchlapując ognisty trunek. Gorzałka wraz z sześcioma tanimi kombinezonami w kolorze khaki i sześcioma fałszywymi paszportami miała zapewnić kamuflaż pozwalający im uchodzić za pijanych Polaków wracających do kraju po zakończeniu pracy na budowie na Bliskim Wschodzie. Alkohol na niewiele się zdał. Sześciu oficerów, kompletnie trzeźwych i lepiących się od potu, dotarło o zmroku do granicy między Irakiem a Turcją.
Ta ociekająca whisky eskapada stanowiła ukoronowanie jednej z najniezwyklejszych tajnych operacji podczas wojny w Zatoce Perskiej – misji o tak wielkim znaczeniu, że usunęła wszelkie bariery, umożliwiając sojusz Waszyngtonu i Warszawy oraz wspólne działania wywiadowcze, które miały objąć cały świat.
Pokręcone korzenie tego związku sięgają czasów rozpadu ZSRR, kiedy to wróg został przyjacielem, i wcześniejszych, z okresu zimnej wojny, gdy polscy szpiedzy infiltrowali Stany Zjednoczone i wykradali amerykańskie tajemnice, a nawet jeszcze głębiej, do gruzów drugiej wojny światowej, gdy Ameryka rzuciła Polskę na pożarcie Rosjanom w zamian za obietnicę Józefa Stalina, że sowiecka siła ognia zostanie skierowana przeciwko Japonii. Ten nieprawdopodobny sojusz osiągnął szczyt, gdy w 1999 roku Polska wprowadziła do NATO Czechy i Węgry, wywołując geostrategiczne trzęsienie ziemi, które wymazało granice podzielonej Europy. Sojusz z Polską na tym się nie zakończył i trwa do dziś.
Pozdrowienia z Warszawy przypominają nam, jak daleko posuwają się sojusznicy, pomagając Stanom Zjednoczonym. Ryzykują życie swoich tajnych agentów i żołnierzy, a także życie niewinnych ludzi. Naginają zasady moralne. Łamią prawo. A wszystko to za szansę na przyjaźń z Ameryką. Przyjaciołom tym Wuj Sam zapewnia bezpieczeństwo, doradztwo, dostęp do technologii i do ogromnego rynku. Ale ta książka stanowi również ostrzeżenie przed taką Ameryką, jaka może wywieść swoich sojuszników w pole, lekceważąc i zdradzając zdeklarowanych partnerów.
Jak zauważył polski polityk i dziennikarz Radosław Sikorski, sojusz ze Stanami Zjednoczonymi przypomina małżeństwo z hipopotamem. Na początku jest ciepło i przyjemnie, ale nagle hipopotam przewraca się na plecy i miażdży człowieka, nawet tego nie zauważając.”
Fragment książki
„…Chociaż wielu osobom członkostwo w NATO mogło się wydawać nieuniknione, w Polsce wciąż rozgrywał się konflikt. Polityczne utarczki, walka o władzę, kwestie tożsamości i lojalności groziły zaprzepaszczeniem jej szans. Czy Polska straci tę cenną okazję, czy skupi się na celu?
Pewnej niedzieli pod koniec wiosny 1994 roku przewodniczący amerykańskiego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów generał John Shalikashvili zadzwonił do waszyngtońskiej rezydencji Koźmińskiego. Urodzony w Warszawie Shalikashvili żywił ciepłe uczucia do Polski i jej nowego ambasadora. Wyjaśnił, że Stany Zjednoczone chcą przywrócić demokrację w karaibskim wyspiarskim państwie Haiti. Trzy lata wcześniej haitańscy wojskowi obalili prezydenta Jeana-Bertranda Aristide’a, który zdobył urząd w pierwszych wolnych i uczciwych demokratycznych wyborach w dziejach tej wyspy. W wyniku zamachu stanu władzę przejął generał Raoul Cédras. Administracja Clintona zażądała, żeby Cédras ustąpił, umożliwiając powrót Aristide’a. Shalikashvili, jeden z nielicznych ludzi na najwyższych stanowiskach w amerykańskich siłach zbrojnych, którzy mieli zrozumienie dla obaw Polski o własne bezpieczeństwo, powiedział polskiemu ambasadorowi, że Stany Zjednoczone szukają partnerów. „Czemu Polska nie miałaby się zgłosić na ochotnika?” – zasugerował. „Pomogłoby to w waszych natowskich aspiracjach”.
Koźmiński skontaktował się z Warszawą. Wkrótce potem prezydent Lech Wałęsa zapytał, jak długo zajmie Ministerstwu Obrony Narodowej zmobilizowanie oddziału dla Haiti. „Sześć miesięcy” – padła odpowiedź. Wtrącił się na to Andrzej Milczanowski: „Zajmie mi to sześć godzin. Mam GROM”.
CIA szkoliła GROM, odkąd został założony w 1990 roku. Jednym z jego pierwszych członków był Piotr Gastał.
Po oblaniu w 1988 roku egzaminu wstępnego na studia poszedł do wojska. Ukończył akurat dwuletnią służbę zasadniczą, gdy pewien znajomy powiedział mu, że w MSW jest właśnie formowana nowa jednostka. Gastał, który miał czarny pas karate i dość dobrze mówił po angielsku, odbył rozmowę kwalifikacyjną z dowódcą GROM-u Sławomirem Petelickim, a ten rozpoznał w nim bratnią duszę. Podczas jednego z ćwiczeń szkoleniowych Petelicki kazał snajperom strzelać do celów po obu stronach jego głowy. „Petelicki był naprawdę szalony” – wspominał Gastał z rzewnym uśmiechem. „Na tyle szalony, żeby zrobić coś kompletnie nowego”.
Gastał i pozostali rekruci trenowali razem z amerykańskimi wywiadowcami, agentami FBI, komandosami z Delta Force i Navy SEALs. Wiosną 1993 roku on i jego koledzy byli gotowi do akcji. Shalikashvili dowiedział się o tej jednostce od wysokiego oficera amerykańskich sił specjalnych, który obserwował ją podczas wspólnych ćwiczeń operacji specjalnych.
Nie było jasne, na czym ma polegać misja na Haiti. Ponieważ Cédras ani myślał ustąpić, amerykańscy planiści wojskowi przygotowali inwazję. Gastał i pięćdziesięciu innych operatorów GROM-u udali się do Portoryko, żeby czekać na rozkazy. Zostali wcieleni do jednostki Zielonych Beretów wchodzącej w skład amerykańskich wojsk lądowych, która zamierzała wylądować na Haiti przed głównymi siłami inwazyjnymi, Osiemdziesiątą Drugą Dywizją Powietrznodesantową. Osiemnastego września 1994 roku, gdy już maszyny Osiemdziesiątej Drugiej Dywizji wzbiły się w powietrze, a Zielone Berety szykowały się do szturmu, wojnę zażegnała dyplomacja. Były prezydent Jimmy Carter przekonał Cédrasa, żeby ustąpił ze stanowiska i przywrócił do władzy Aristide’a.
Dla Gastała i pozostałych członków GROM-u oznaczało to zmianę misji. Jednostka pełniła straż w ramach wojskowej okupacji wyspy, zapewniając bezpieczeństwo dowódcy Dziesiątej Dywizji Górskiej generałowi dywizji Davidowi Meade’owi oraz innym dygnitarzom. Ludzie z GROM-u mieli o wiele za wysokie kwalifikacje do tego zadania. Doradca Clintona do spraw bezpieczeństwa narodowego Tony Lake opowiadał, że gdy odwiedzał Haiti, otaczali go napawający grozą Polacy w czarnych mundurach z naszywkami z piorunem na ramieniu…”