Nadszedł ten dzień, czyli pierwsze USG stawów biodrowych. Wyjątkowo udało nam się zebrać perfekcyjnie na czas, co możemy uznać za niemały sukces. Niestety Tato, mocno zajęty zarabianiem na chleb, nie dał rady nas zawieźć, więc do akcji wkroczyli Fszechogarniający Dziadkowie. Podrzucili nas na miejsce i pomogli wyciągnąć z samochodu absurdalnie ciężki fotelik z niezmiernie nieszczęśliwą, wyrwaną z popołudniowej drzemki Bubi. Fszechogarniająca Mama pewnym krokiem weszła do przychodni, jednak coś było nie tak, gdyż tydzień temu zaraz przy wejściu była rejestracja, która w tym tygodniu magicznie zniknęła. Przy próbie numer dwa ta sama sytuacja, ale jak to mówią „do trzech razy sztuka” i rzeczywiście za trzecim się udało. I dobrze, bo dziadkowie patrzyli już na mnie z powątpiewaniem. Z drogą do gabinetu nie było już takich problemów.
W poczekalni osób 3. Dzieć wyraźnie niezadowolony tym faktem po 2 minutach zaczął płakać. Całe szczęście miły Pan doktor widząc małą Bubi wziął nas bez kolejki. Badanie potrwało może 3 minuty i ku mojemu zaskoczeniu odbyło się w stoickim spokoju. Dopiero pod koniec badania Bubi postanowiła rozpocząć swój lament na co doktor przy wyjściu rzucił „Ale nie płacz żaba”.
Niestety przez drogę powrotną mocno zmęczona już Bubi z namiętnością ćwiczyła wydolność swoich płuc z przerwami na ssanie ręki mamy, która niestety nic a nic nie smakowała cycem.
Plusy wizyty to to, że trwała krótko i zapłaciliśmy tylko połowę ceny. Połowę dlatego, że już byliśmy w przychodni tydzień wcześniej, tylko niestety doktor K. wyjechał na Bahamy i zapomniał zablokować rejestrację internetową. Dobrze, że jakoś upchnęli nas na przyszły tydzień, bo w innym terminie na badanie byłoby po prostu za późno. Szczęście, że Fszechogarniający Tato miał akurat wolne, bo gdyby wziął urop na badanie to by ich tam pomordował. Może trochę przesadzam, ale miło by nie było. Tak czy siak wizyta udana i wszyscy szczęśliwi.
~Fszechogarniająca Mama

