Ostatnio pytałam Was u kogo sprawdza się DIY. Odpowiedzi było pół na pół. Część z was mówiła, że są ekstra i maluchy bawią się tylko tym, co zrobicie, a część że zabawki zrobione własnoręcznie to kompletna klapa. U nas to zdecydowanie ta druga opcja. Przeglądając internet prawie codziennie znajduje pełno ciekawych tutoriali, przepisów i tym podobnych „bzdetów”, po których czuje przypływ inspiracji i stwierdzam, że też spróbuję coś zrobić dla Bubi. W końcu większość potrzebnych rzeczy wala się po domy, więc czemu by nie spróbować? A no może dlatego, że wszystko co zrobię, czy poświęcę temu 15 minut, czy 2 godziny, cieszy się zerowym zainteresowaniem. Szczytem atencji jest, gdy moja Kluska weźmie coś co wytworzyłam na sekundę do rączek, bo najczęściej przecież nawet na to nie spojrzy. Czasem, gdy widzę, że nudzi się w ciągu dnia wpadam na genialny pomysł, że może teraz to będzie ten moment, w którym spróbuję coś sama zrobić i na pewno jej się spodoba. Znajduję coś prostszego i zabieram się do roboty. Problem w tym, że po 2 minutach okazuje się, że nic z tego, bo Bubi marudzi, że nie poświęcam jej uwagi, tylko zajmuje się jakimiś „bzdetami” (w jej mniemaniu), a ja irytuje się, bo skoro już zaczęłam to fajnie by było skończyć. Dodatkowo z natury jestem perfekcjonistką, więc chciałabym, żeby ten mój „diajłaj” był piękny, dopieszczony i wymuskany jak te wszystkie, które oglądam.
A wychodzi z niego jedno wielkie…
DIY? To chyba jednak nie dla nas…
~Fszechogarniająca Mama