„Gałgankowy skarb” to książeczką, którą wielu z Was może pamiętać z czasów swojego dzieciństwa, ponieważ wierszyk ten ma już ponad 35 lat! Wydawnictwo Babaryba postanowiło wznowić go w nowej, kartonowej odsłonie. Wspaniałe ilustracje, których przedsmak możecie zobaczyć na okładce od razu przykuwają uwagę. Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy od razu skojarzyła mi się ze starymi obrazkami z książek, które czytałam w dzieciństwie, a które teraz wspominam z sentymentem.
Fabuła opiera się na rodzinnej historii autora, którą napisał dla swojej córki Kasi. Mała Kasia zgubiła swoją ukochana laleczkę i bardzo przeżywa jej zgubę. Poszukiwania rozpoczyna jej cała rodzina. W końcu pieskowi udaje się ją znaleźć i wszystko dobrze się kończy.
„Gałgankowy skarb” to książka bardzo rodzinna. Historyjka zgubionej w ogrodzie lalki, którą znalazł pies jest niezwykle urocza i bardzo rytmiczna. Na tyle, że każde dziecko słuchając, uczy się jej na pamięć. Książeczka doczekała się kilku wysokonakładowych wydań, a nawet powstał nagradzany film krótkometrażowy na jej podstawie.
Mimo, że całość bardzo mi się podoba, mam jeden problem, a jest nim samo nazwanie lalki „murzynkiem”. Choć lalka nie była wcale od początku czarnoskóra, a stała się taka na skutek intensywnej miłości pięciorga dzieci to nazwanie jej murzynkiem w dzisiejszych czasach, w których powinniśmy szczególnie uczyć dzieci tolerancji, jest moim zdaniem po prostu nieodpowiednie. Myślę, że jego nazwa w książce wynika z czasów, w których została napisana, a słowo to nie było wtedy jeszcze tak problematyczne. Jednak sama czytając ją w momencie, gdy Nastka ma niecałe 3 lata, zmieniam rymy tak, by go unikać, bo nie chce, by je powtarzała. Z drugiej strony, gdy dziecko jest starsze książka ta może być pretekstem do dyskusji właśnie na temat tolerancji i tego dlaczego używanie słowa „murzyn” względem ludzi o czarnej karnacji jest obraźliwe. Mimo to uważam, że jest to książeczka warta uwagi, której zakup warto rozważyć.
Wiek: 4+
~Fszechogarniająca Mama